czwartek, 17 lutego 2011

Historie z życia wzięte - ciąg dalszy

          Tym razem nie bez powodu opiszę dwie historie, które przydarzyły mi się     w zimie, bowiem mamy już drugą połowę lutego, a tu ciągle są mrozy, przelotne opady śniegu i marznący deszcz. 
          Nad ranem występują jeszcze minusowe temperatury, a więc drogi są śliskie i trzeba zachować większą ostrożność. Wszystkim, którzy uczą się lepiej jeździć lub nie mają  jeszcze zbyt dużego doświadczenia dedykuję te dwie opowieści ku przestrodze i polepszeniu orientacji w zimowej jeździe samochodem.
Historia druga zdarzyła się w zimie w połowie lat osiemdziesiątych kiedy po całym dniu pracy miałem przeprowadzić wykład z grupą osób, w miejscowości odległej o ok. 25 km od centrum miasta. Przez cały dzień padał śnieg, a po południu jeszcze nasilił się wiatr i drogi zrobiły się białe. Temperatura powietrza spadła już poniżej -5oC a padający śnieg na tyle zgęstniał, że widoczność pogarszała się z minuty na minutę.                                                                                                        Mój samochód miał już wtedy przebieg ok. 50 tys. km i jego sprzęgło zaczynało się ślizgać przy większym obciążeniu, ale w zimie nie chciałem jeszcze oddawać go do naprawy, bo był mi niezbędny na co dzień do pracy. Niebawem miałem się przekonać jak odkładanie koniecznych napraw może być niebezpieczne…                                                                            
Wyjeżdżałem już prawie z miasta drogą jednokierunkową o czterech pasach ruchu i przy szybkości około 50 km zacząłem wyprzedzać lewym skrajnym pasem ciężarówkę zachowując maksymalną ostrożność. Droga w tym miejscu lekko skręcała i zaraz zaczynało się wzniesienie. Po kilkunastu sekundach byłem już prawie przed ciężarówką i za chwilę mógłbym bezpiecznie zjechać na pas do jazdy na wprost, gdyby nie sprzęgło, które nieoczekiwanie zaczęło ślizgać się.                                          
 Gdy ten fakt dotarł do mnie, to zrozumiałem, że albo będę kontynuował manewr wyprzedzania na ślizgającym się sprzęgle albo będę musiał przyhamować i zjechać na pas za ciężarówką. Teraz musiałem szybko zdecydować co zrobić i po krótkim namyśle wybrałem wariant pierwszy, czyli kontynuację manewru wyprzedania. Wydawało mi się wtedy, że manewr ten wydłuża się w nieskończoność, aż znalazłem się w bezpiecznej odległości przed ciężarówką i mogłem wreszcie zjechać na sąsiedni pas. Byłem wtedy już dość blisko skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, a tym momencie przede mną jechały trzy samochody, które zaczynały właśnie wytracać szybkość przed czerwonym światłem. Zdałem sobie sprawę, że jadę za szybko, ale odruchowo zacząłem hamować aby przekonać się tylko, że samochód zaczyna ślizgać się i wymykać spod kontroli. Najgorsze, że po wyprzedzeniu ciężarówki miałem już wyższą prędkość (ok. 60 km/godz.) i dramatycznie mało miejsca aby bezpiecznie zatrzymać samochód.                                                                                                                                                                            
  W jednej chwili różne myśli zaczęły mi przelatywać przez głowę, a w szczególności „co jeszcze da się zrobić, aby nie uderzyć w tył stojących już prawie pojazdów przed skrzyżowaniem”? Miałem dosłownie kilka sekund na decyzję, a czułem już, że hamowanie pulsacyjne niewiele mi pomoże na wyślizganej nawierzchni. Spojrzałem jeszcze w lusterko wsteczne, w którym oprócz wielkiej ciężarówki nie mogłem już nic dostrzec i nie przestając hamować, na kilka metrów przed nieuchronnym zderzeniem zjechałem na prawy pas obok (nie mając pojęcia, czy nie zajadę drogi innemu kierowcy). Po chwili zatrzymałem się z trudem przed światłami i dopiero dotarło do mnie w pełni czym mogła skończyć się moja ryzykowna jazda i wyprzedzanie na siłę w tak trudnych warunkach. Zaraz popatrzyłem na pas obok, z którego „ewakuowałem” się w ostatniej chwili. Teraz stałem na wysokości pierwszego pojazdu, a przecież miałem zahamować za trzecim.                                                                                     
  Dopisało mi wtedy szczęście, a przecież mogło się skończyć skasowaniem pojazdu i pobytem w szpitalu. Później w domu przeanalizowałem jeszcze raz to zdarzenie i doszedłem do wniosku,  że podjąłem bardzo ryzykowny manewr wyprzedzania przy trudnych warunkach pogodowych i jeszcze niezbyt sprawnym pojazdem. Od tamtych chwil byłem już ostrożniejszy i wiele razy zaniechałem wyprzedzania w takich złych warunkach i przy ograniczonej widoczności.

Historia trzecia  zdarzyła się jeszcze tej samej zimy przy obfitych opadach śniegu, na drodze lokalnej poza miastem. Było już popołudnie ale zapadał już wczesny o tej porze roku zmrok, a ja musiałem  dojechać w związku z moją pracą na jakieś ważne zebranie. Usiłowałem nie spóźnić się, ale nie jechałem zbyt szybko, ponieważ droga była kręta i prowadziła na przemian to w górę, to w dół. 
 W latach osiemdziesiątych nie było jeszcze w sprzedaży opon zimowych, a w ogóle kupno nowego kompletu opon graniczyło z cudem, więc jeździło się wtedy przez cały rok na oponach wielosezonowych, które produkowano w Dębicy. Trzeba było jeździć zdecydowanie wolniej niż obecnie ponieważ nie tylko opony były gorsze, ale samochody nie miały ani wspomagania układu hamulcowego ani kierowniczego, ani dobrych pasów bezpieczeństwa, ani poduszek powietrznych chroniących dodatkowo kierowcę i pasażerów,  a o systemach ABS i ESP to się nawet nie śniło.                                                 
Na drodze, którą jechałem była duża warstwa rozjeżdżonego śniegu, której nie odgarnięto na pobocze, a nowy śnieg, który padał non stop, pogarszał tylko sytuację. Wiedząc jakie trudne są warunki, starałem się nie jechać szybciej niż 40 km/godz. i wypatrywałem skrzyżowania  na którym miałem skręcić ostro w lewo, w drogę niższej kategorii. Wiedziałem, że niebawem dojadę do tego miejsca, ale pogoda utrudniała mi orientację w terenie.
Nagle za kolejnym wzniesieniem zobaczyłem ten skręt i zacząłem zwalniać oraz zaraz lekko skręcać kierownicą aby możliwie jak najłagodniejszym łukiem przejechać ten skręt.  I właśnie gdy byłem już w połowie łuku poczułem, że samochód traci przyczepność do jezdni, a zakręt zacieśnia się niebezpiecznie. W takich sytuacjach prawie że nie ma czasu na myślenie i trzeba reagować natychmiast, więc odkręciłem kierownicę  w przeciwnym kierunku i wyprowadziłem pojazd tylko dzięki temu, że wpadłem w głębszy śnieg. Po chwili było już po strachu i zatrzymałem się na lewym poboczu głównej drogi, którą jechałem wcześniej. Do rowu przydrożnego brakowało niewiele ponad 30 cm, ale na szczęście samochód nie zsunął się w dół.
Zaraz wyszedłem zobaczyć dlaczego nie mogłem wykonać bezpiecznie tego skrętu przy niewielkiej szybkości i po chwili zrozumiałem wszystko. Pod warstwą świeżego śniegu na zakręcie było istne lodowisko, którego nie było widać zza szyby samochodu. Zapadający zmrok i ograniczona widoczność uniemożliwiły mi prawidłową ocenę tego skrzyżowania a dodatkowo byłem przekonany, że na całej drodze, którą wtedy jechałem panują podobne warunki do jazdy. Na szczęście późniejsza szybka reakcja kierownicą w przeciwnym kierunku okazała się zbawienną, gdyż ani kontynuacja skrętu, ani hamowanie nie uchroniły by mnie przed wypadnięciem z drogi. 
To była prawdziwa lekcja pokory jaką odebrałem wtedy i sądzę, że nauczyła mnie jeszcze większego respektu przed jazdą samochodem w trudnych warunkach zimowych. Od tego zdarzenia zasada „szczególnej ostrożności” stała się dla mnie wyjątkowo ważną metodą postępowania w trudnych do przewidzenia sytuacjach drogowych.

Brak komentarzy: