Każdy młody kierowca po pozytywnie zaliczonym egzaminie na prawo jazdy i odebraniu dokumentu uprawniającego do prowadzenia pojazdów mechanicznych staje się wreszcie pełnoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego. Bardzo często korzysta wtedy z samochodu rodzinnego do szlifowania swoich umiejętności lub obecnie coraz częściej zasiada za kierownicą swojego pierwszego pojazdu. Nie mówię tu celowo o osobach które postanowiły tylko mieć stosowny dokument, ponieważ po dłuższym czasie braku kontaktu z kierownicą zapominają nie tylko o zasadach ruchu drogowego, ale także mają podstawowe kłopoty z prowadzeniem samochodu. Na przeciwnym biegunie są na szczęście osoby, które chcą jeździć dobrze i przy każdej pojawiającej się okazji trenują różne manewry samochodem. Jednocześnie bardzo często szukają interesujących informacji i przykładów w książkach oraz w „Internecie” aby dowiedzieć się czegoś nowego.
Nowe sytuacje i pierwsze doświadczenia młodych kierowców w ich ukierunkowaniu ku bezpiecznej jeździe, a w szczególności utrwaleniu pozytywnych zachowań na drodze są bardzo istotne. Powszechnie wiadomo że w naszym kraju są kierowcy, którzy w swoim życiu przebyli setki tysięcy kilometrów za kierownicą i nie spowodowali żadnego wypadku. To oni muszą być dla nas wszystkich wzorem do naśladowania, ponieważ w swoim czasie chcieli nauczyć się czegoś więcej niż to czego można nauczyć się na kursie jazdy i dzięki temu teraz potrafią jeździć mądrzej i bezpieczniej od całej reszty kierowców.
Chciałbym podzielić się ze wszystkimi swoim doświadczeniem i opowiedzieć o kilku interesujących przypadkach i trudnych do przewidzenia sytuacjach, które zdarzyły mi się w początkowym okresie prowadzenia samochodu, a które mogły skończyć się bardzo źle i dla mnie i dla samochodu.
Historia pierwsza, to zdarzenie, które myślę, że zapamiętam już na całe życie, ponieważ byłem wtedy jeszcze zupełnie niedoświadczonym, młodym kierowcą i prowadziłem swój pierwszy samochód FIAT 126p, na którego liczniku było około 500 km przebiegu. Była wiosna 1981 roku. Jechałem wreszcie samochodem do pracy, ponieważ udało mi się zatankować benzynę poprzedniego dnia, a pogoda była kiepska. W nocy padał deszcz, a od rana pogoda zaczęła się wyraźnie poprawiać, jednak wszystkie drogi były jeszcze bardzo mokre. Po około pół godzinie jazdy wjechałem wreszcie do miasta i dotarłem do szerokiej drogi jednokierunkowej o dwóch osobnych jezdniach dwu pasmowych, oddzielonych od siebie torowiskiem tramwajowym. Po chwili zauważyłem, że samochody zaczynają zwalniać i zatrzymują się przed sygnalizacją świetlną. Po niezbyt długim zatrzymaniu samochody ruszyły ale wkrótce zatrzymały się w korku przed kolejnym skrzyżowaniem. Teraz można było poruszać się tylko lewym pasem przy torowisku, gdyż okazało się że na prawym pasie ustawiła się już kilkusetmetrowa kolejka samochodów oczekujących na dostawę paliwa do pobliskiej stacji. Jak łatwo domyślić się, wszyscy kierowcy będący jeszcze przed skrzyżowaniem na pasie prawym usiłowali teraz zmienić jak najszybciej zajmowany pas, co spowodowało dodatkowe spowolnienie ruchu. Z uwagi na duży tłok na drodze, kierowcy starali się szybko ruszać po zmianie świateł na zielone, aby jak najszybciej opuścić to szczególnie nieprzyjazne miejsce. Pamiętam że ostatni raz przed sygnalizatorem z czerwonym światłem zatrzymałem się jako piąty pojazd w kolejności. Po zatrzymaniu obserwowałem przez chwilę nerwowe zachowanie kierowców, którzy jeszcze nie zdążyli zająć właściwego pasa ruchu do dalszej jazdy, aż wreszcie po zmianie świateł na zielone pojazdy będące przede mną dość szybko ruszyły. Żeby nie pozostać za bardzo w tyle ruszyłem na tyle szybko, na ile pozwalała cała moc dwucylindrowego silnika (ok. 21 KM) i jeszcze raz odruchowo popatrzyłem w lusterko. Za mną kierowcy jeszcze walczyli dzielnie o pierwszeństwo, więc powróciłem wzrokiem przed siebie i po prostu zmartwiałem, bowiem te samochody które z racji większej mocy silników odjechały daleko ode mnie przy ruszaniu, teraz gwałtownie hamowały. Natychmiast nacisnąłem mocno pedał hamulca ale wyczułem, że opony tracą przyczepność do mokrej jezdni, a już wiedziałem, że nie można zjechać ani na sąsiedni pas, ani na torowisko tramwajowe, z uwagi na wysoki na ok. 25 cm krawężnik. Poczułem jak serce zaczyna mi szybciej bić i podchodzi do gardła ale nie dałem za wygraną, po czym na moment zmniejszyłem nacisk na hamulec, a następnie tak szybko jak tylko umiałem zacząłem hamować pulsacyjnie (tzn. na przemian naciskać i zwalniać nacisk na hamulec). Ostatecznie mój samochód zatrzymał się nie dalej niż pół metra przed tylnym zderzakiem poprzedzającego mnie pojazdu i mogłem odetchnąć z ulgą.
Teraz wiem z całą pewnością, że przed wjechaniem w tył samochodu będącego przede mną uratowały mnie treningi hamowania pulsacyjnego na śliskiej jezdni, które wielokrotnie powtarzałem na odcinku autostrady nie oddanej jeszcze do eksploatacji. W tamtych czasach nie śniło się jeszcze konstruktorom o systemie ABS który zabezpiecza przed zablokowaniem kół pojazdu w czasie gwałtownego hamowania, więc tylko moja chęć doskonalenia jazdy sprawiła, że odruchowo poprawnie zareagowałem. Później jeszcze wiele razy umiejętność ta przydała mi się w różnych sytuacjach na drodze, ale tę pierwszą przygodę będę pamiętał zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz